poniedziałek, 2 lipca 2012

Fart..

Po deszczach wziąłem się za łatanie dachu na wiacie. Jako, że przeciekało w kilku miejscach, bardziej kalkulowało się zabezpieczyć od razu większy kawałek, niż łatać pojedyncze dziurki w folii.
Najpierw  posmarowałem przecieki silikonem, na to smoła i pocięte kawałki folii.
W radiu zapowiadali akurat burze na następny dzień, albo już w nocy. Wieczorem jednak nie było ani jednej chmurki, to postanowiłem nie nakrywać, żeby smoła szybciej podeschła. Z myślą, że następnego dnia nakryje z rana. Obudziłem się koło 8, niebo było całe zasnute chmurami, ale sucho. Poszedłem nakryć rozbabrany daszek przygotowaną folią. W czasie układania zaczęło kropić. A po zakończeniu lunęło jak z cebra, zdążyłem jeszcze tylko zwinąć rozwieszone pranie :).
  Lało z pół godziny, potem tylko mżyło. I zrobił się basen :)
To był fart :D
5 minut później bym wstał i już nie byłoby po co nakrywać, najwyżej zmoknąć do suchej nitki :).

Trwa dalsza stopniowa walka z Rudbekią..
 Góra wykopanych z korzeniami, jedyny sposób żeby nie odrastały od nowa..
Kwitnie lilia i 'cytrynki' :)
Sabcia ma zwyczaj siadania w napotkanych kałużach, i chłodzenia się..gorzej jak to błoto jest :)